Archiwa roczne

2007

Trojany – główny problem Internetu

Z najnowszego raportu firmy Sophos wynika, że w ostatnich miesiącach dokonała się znacząca zmiana dotycząca zagrożeń, jakie dla użytkowników niesie korzystanie z Internetu.

Już w 2005 roku zauważono, że liczba koni trojańskich jest większa, niż liczba wirusów i robaków pisanych specjalnie dla systemów Windows. Wówczas konie trojańskie stanowiły 62% ogólnej liczby szkodliwego kodu.

Obecnie wiadomo, że nie był to przejściowy trend. Specjaliści obliczyli, że w ubiegłym roku aż 8 na 10 fragmentów szkodliwego kodu stanowiły właśnie konie trojańskie lub programy o bardzo podobnym działaniu.

Oznacza to, że cyberprzestępcy kładą obecnie szczególny nacisk na tworzenie botnetów – sieci komputerów-zombie.

Szkodliwy kod pochodził przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych, Chin, Rosji, Ukrainy i Holandii. Jednak jego źródło pochodzenia nie jest związane z liczbą infekcji. Tak więc mieszkańcy pozostałych krajów nie mogą stwierdzić, że ich problem ten nie dotyczy.

Specjaliści zauważyli też inne, niepokojące zjawisko. „Liczba e-maili ze szkodliwymi załącznikami spadła do 1 na 44. Nie oznacza to jednak, że zrobiło się bezpieczniej. Cyberprzestępcy zrezygnowali taktyki, która polegała na próbach jednoczesnego zarażenia olbrzymiej liczby komputerów tym samym kodem. Złośliwe oprogramowanie jest bardziej zróżnicowane, a ataki bardziej wyspecjalizowane i przeprowadzane na mniejszą skalę. Nie dochodzi do wielkich epidemii, ponieważ to przyciąga uwagę” – mówi Paul Ducklin, główny technolog Sophos Asia Pacific. Cyberprzestępcy wolą obecnie działać po cichu.

Najlepszym dowodem jednak na to, że w Internecie robi się coraz bardziej niebezpiecznie są kolejne statystyki.

Jak poinformował Ducklin, w samym tylko 2006 roku wykryto 41 536 nowych fragmentów szkodliwego kodu. Co gorsze liczba ta gwałtownie rośnie.

Średnia dla całego roku wynosi około 113 fragmentów szkodliwego kodu dziennie, ale już dla listopada (7612 wykrytych nowych fragmentów) jest to 245 dziennie.

Najbardziej rozpowszechnioną linią szkodliwego kodu była w 2006 roku rodzina Mytob. Stanowiła ona 30% całości złośliwego oprogramowania. W pierwszej 10 znalazły się również rodziny Netsky, Sober, Zafi, Nyxem, Bagle, MyDoom, Stratio, Clagger i Dref.

Źródło: computerworld.com

Wykrywacz kłamst w Skype

Firma Kish Kish, współpracująca z producentem popularnego komunikatora internetowego Skype, przedstawiła ciekawy dodatek do programu, wykrywający padające z ust rozmówcy kłamstwo.

Wirtualny wykrywacz kłamstw firmy Kish Kish, sygnowany przez firmę Skype, według zapewnień producenta, jest w stanie orzec, czy rozmówca mówi prawdę czy kłamie, na podstawie brzmienia głosu. Wykrywacz reaguje na subtelne różnice w natężeniu głosu, jego barwie i tonie, rozpoznając zmiany głosu wywołane kłamstwem.

Zainstalowana aplikacja uruchamia się automatycznie wraz z rozpoczęciem rozmowy przez komunikator Skype. Podczas pierwszych 10 sekund program automatycznie dostosowuje się do parametrów głosu rozmówcy. Po tym czasie aplikacja rozpoczyna pomiar zdenerwowania w głosie i informuje w momencie wykrycia kłamstwa.

Program można pobrać ze strony producenta, firmy Kish Kish (www.kishkish.com)

Źródło: Red Ferret

Internet na podsłuchu

Z nieoficjalnych informacji wynika, że FBI zbiera więcej informacji na temat internautów, niż dotychczas sądzono. Federalne Biuro Śledcze powinno kolekcjonować jedynie dane konkretnych podejrzanych osób. Wygląda jednak na to, że zbieranie informacji odbywa się na masową skalę, a zgromadzone dane można było przeszukiwać pod kątem nazwiska, adresu e-mail czy słów kluczowych.

Informacje takie wskazują, że FBI posiada technologie bardziej zaawansowane niż osławiony Carnivore (Mięsożerca), przemianowany później na DCS1000. Przypuszczalnie FBI zaczęło stosować metody podobne do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA), o których dowiedziano się przypadkiem podczas jednego z procesów sądowych.

Gdy służby mają podejrzenia wobec jednego z internautów, a dostawca Internetu nie jest w stanie wyizolować jego adresu IP lub określić, kim jest podejrzany, podsłuch obejmuje wszystkie osoby, korzystające z usług tego dostawcy. Sprawdzany jest cały ruch przewodzący przez łącza danego operatora. Monitorowany jest zwykle ruch odbywający się w obrębie sieci lokalnej, a punktem kontrolnym jest ruter lub switch.

Z czasem pojawiły się oskarżenia, że służby specjalne zaczęły standardowo wykorzystywać tego typu masowe metody podsłuchu. Tak więc nawet w sytuacji, gdy znany jest adres IP podejrzanej osoby, podsłuchiwani są wszyscy, a dopiero później nagrane dane są filtrowane pod kątem wyłuskania z nich informacji dotyczących podejrzanego.

„To gorsze niż Carnivore” – mówi Kevin Bankston z Electronic Frontier Foundation. „Oni podsłuchują wszystkich, a potem mogą zmienić osobę, przeciwko której prowadzą śledztwo”.

Nowe metody są o tyle niepokojące, że Carnivore – który nota bene został przez FBI porzucony ponad 2 lata temu – podlegał niezależnym audytom i nadzorowi Kongresu, o tyle nowymi technikami niewiele osób się interesuje. Ponadto Mięsożerca najprawdopodobniej na bieżąco filtrował informacje, tak że przechowywane były tylko te, które dotyczyły podejrzanych.

Departament Sprawiedliwości nie zajął jeszcze stanowiska wobec nowych metod działania FBI. Budzą one jednak poważne wątpliwości. Prawo federalne przewiduje bowiem, że agenci FBI mają obowiązek „minimalizowania przechwytywanej komunikacji i ograniczania jej do osób objętych śledztwem”.

Tę zasadę „minimalizowania” wprowadzono po to, by służby mundurowe dawały nawet osobom podejrzanym maksimum prywatności i by nie mogły monitorować konwersacji nie związanych ze śledztwem. Ponadto muszą na bieżąco informować o danych uzyskanych w ten sposób sędziego, który wydał zgodę na podsłuch. W przypadkach gdy wydana zostaje taka zgoda, przed założeniem podsłuchu każdorazowo ustalane są zasady jego prowadzenia. Zwyczajowo przewidują one, że jednorazowo agenci mogą przysłuchiwać się rozmowie przez dwie minuty, a pomiędzy kolejnymi „sesjami podsłuchowymi” musi minąć co najmniej minuta. Ponadto prawo mówi o podsłuchu w czasie rzeczywistym i nie przewiduje tworzenia bazy danych z tysiącami innych rozmów.

Służby specjalne, a obecnie i FBI, powołują się jednak na przepis, który zezwala na zachowywanie takich danych w przypadku przechwycenia rozmowy zakodowanej lub prowadzonej w obcym języku. Wówczas dane można składować, a „minimalizacji” należy dokonać najszybciej jak to tylko możliwe.

Prawnicy, sędziowie, obrońcy praw obywatelskich, agenci NSA i FBI różnie interpretują te same przepisy. Zapewne więc w najbliższym czasie będziemy świadkami sporów prawnych, w wyniku których zostanie ustalone, w jakim stopniu i kogo można podsłuchiwać w Internecie.

żródło: cNET

Ojciec Internetu ostrzega

Vint Cerf, twórca stosu protokołów TCP/IP, jeden z ojców Internetu ostrzega, że Internet znajduje się w niebezpieczeństwie. Przemawiając podczas Światowego Forum Ekonomicznego Cerf wyraził opinię, że Sieci zagrażają botnety.

Botnety to sieci komputerów-zombie, czyli maszyn które bez wiedzy właściciela są kontrolowane przez cyberprzestępców. Sieci takie wykorzystywane są do rozsyłania spamu, szkodliwego oprogramowania oraz przeprowadzania ataków typu DDoS.

Zdaniem Cerfa aż 150 milionów pecetów jest zarażonych i stanowi część jakiegoś botnetu. Oznaczałoby to, iż zarażony jest co czwarty komputer podłączony do Sieci.

Mark Sunner, główny analityk ds. bezpieczeństwa w MessageLabs uważa, że naszkicowany przez Cerfa obraz jest prawdziwy. Sunner mówi, że niedawno specjaliści mogli obserwować tworzenie i pracę botnetu Spam Thru.

Jego twórcy nie tylko wyposażyli go w oprogramowanie antywirusowe, które chroniło go przed innymi botnetami, ale okazało się również, że jest on 10-krotnie bardziej wydajny od konkurencji, a przy tym trudniejszy do wykrycia.

Zdaniem Sunnera Spam Thru to był jedynie test, który zapowiada to, co czeka nas w przyszłości. Botnety osiągnęły kamień milowy na drodze swojego rozwoju. Są bardzo zaawansowane technologicznie, mniejsze, trudniejsze do wykrycia i bardziej wydajne niż dotychczas.

źródło: ZDNet | kopalniawiedzy.pl

Vista sobie nie radzi?

Firma Webroot Software twierdzi, że Windows Vista nie potrafi bronić się przed szkodliwymi programami. Przedsiębiorstwo przeprowadziło testy z udziałem 15 najbardziej rozpowszechnionych obecnie robaków, wirusów i koni trojańskich. Wynika z nich, że 84% szkodliwego kodu jest przepuszczanych przez systemy ochronne Visty.

Wynik taki jest niezgodny z wynikami testów przeprowadzanych przez inne firmy, w których Vista wypadała lepiej. Dlatego też Webroot uznało, że wcześniej Vista była przeceniana.

Mamy więc do czynienia z kolejną odsłoną informacyjnego zamieszania wokół Visty.

Microsoft naraził się niektórym dużym twórcom oprogramowania zabezpieczającego ogłaszając, że ze względów bezpieczeństwa dostęp do jądra 64-bitowej edycji systemu będzie całkowicie zablokowany.

Wielcy twórcy oprogramowania oskarżyli wówczas firmę z Redmond o to, że prowadzi działania monopolistyczne chcąc w ten sposób promować własne programy zabezpieczające. Giganta niespodziewanie wzięły w obronę mniejsze firmy antywirusowe, które zauważyły, że ich programy bez najmniejszego problemu współpracują z Vistą, a więc dostęp do jądra systemu nie przeszkadza w stworzeniu dobrze działającej aplikacji.

Później dowiedzieliśmy się, że firma Sophos przeprowadziła badania, z których wynikało, że 2 na 10 współczesnych robaków potrafią zagrozić Viście. Odpowiedział na to Jim Allchin, wiceprezes Microsoftu, który powiedział, że za sytuację taką odpowiadają źle napisane aplikacje firm trzecich.

Obecnie na zarzuty firmy Webroot odpowiada rzecznik prasowy koncernu z Redmond: Windows Vista jest najbezpieczniejszym systemem z rodziny Windows. Należy jednak zauważyć, że nie istnieje w 100 procentach bezpieczny system operacyjny. Firma po raz kolejny zaleciła użytkownikom swojego OS-u, by stosowali oprogramowanie antywirusowe i inne aplikacje zabezpieczające.

Domowa wersja Windows Visty zadebiutuje jutro, 30 stycznia. Dopiero po kilku miesiącach dowiemy się, na ile w rzeczywistości system ten jest bezpieczny.

źródło: Vnunet | kopalniawiedzy.pl

Cyberprzestępstwa przytłaczają brytyjską policję

W specjalnym raporcie Londyn ostrzega, że lokalne oddziały policji nie radzą sobie z cyberprzestępczością (e-crime). Komenda stołeczna zasugerowała utworzenie specjalnych jednostek, odpowiedzialnych za walkę z tym problemem.

Czwartkowy raport został sporządzony przez główną inspektor Charlie McMurdie. Wskazuje on jednoznacznie na potrzebę zorganizowania centralnej jednostki, której zadaniem byłoby poskromienie cyberprzestępczości. Oddział taki koordynowałby pracę policjantów, zajmujących się tym zagrożeniem w całym kraju.

McMurdie podkreśla w swoim raporcie, że e-crime to najgwałtowniej rozwijający się rodzaj przestępczości. E-crime obejmuje zarówno typowe wykroczenia, powiązane z komputerami (hacking, wirusy itp.), jak i bardziej „tradycyjne” przestępstwa (oszustwa, groźby), popełniane za pośrednictwem komputerów.

W chwili obecnej odpowiedzialność za walkę z cyberprzestępstwami spoczywa na kilku agencjach. Najpoważniejsze sprawy podlegają pod jurysdykcję agencji SOCA (zajmującej się walką z przestępczością zorganizowaną). Walka z mniej poważnymi przestępstwami leży natomiast w gestii lokalnych sił policji.

Raport McMurdie sugeruje, że takie podejście się nie sprawdza. Autorka ostrzega, że lokalne oddziały nie radzą sobie z problemem.

Pozostałe zagadnienia, omówione w raporcie:

Organy odpowiedzialne za walkę z cyberprzestępczością powinny radzić sobie z wszelkimi rodzajami przestępczości (w szczególności morderstwami, kradzieżami, wymuszeniami, oszustwami czy kradzieżą tożsamości), zarówno w skali lokalnej jak i globalnej.
Policja nie jest w stanie badać wszystkich spraw, związanych z cyberprzestępczością. Wynika to z natury e-crime’u – dotykającego często setek czy tysięcy ofiar na całym świecie.
Policja londyńska ma zamiar skoordynować działalność swoich istniejących agencji specjalistycznych, zaangażowanych w walkę z cyberprzestępczością, pod egidą jednej jednostki, odpowiedzialnej za przestępczość powiązaną z komputerami.
Tylko kilku brytyjskich hakerów i autorów wirusów stanęło przed sądem. Walka z cyberprzestępczością to nieustanny wyścig z postępem technologicznym, a przestępcy – z domorosłych amatorów – przeistoczyli się w zorganizowane międzynarodowe syndykaty.
Źródło: cNET Security

Praca dla programisty

eżeli nie znasz słowa niemożliwe. Nie boisz się wyzwań. Chcesz brać udział w ciekawych projektach. To właśnie CIEBIE szukamy! Zapewniamy doskonałe warunki do rozwoju Twojej kariery zawodowej.
Projektant/Programista Nr. Ref. PG/07/01

Od kandydata oczekujemy:
– Doświadczenia w programowaniu PHP,
– bardzo dobrej znajomości HTML, XHTML, CSS, JavaScript,
– doświadczenia i biegłości w posługiwaniu się bazami danych MySQL i/lub PostgreSQL,
– znajomości UML na poziomie użytkownika,
– znajomości środowiska Linux na poziomie użytkownika,
– umiejętności pisania przejrzystego kodu,
– stałej chęci podnoszenia kwalifikacji.

Mile widziane:
– PHP Smarty,
– dobra znajomość przynajmniej jednego z języków programowania: C, C++, Java, C#
– znajomość narzędzi do pracy grupowej.

Oferujemy:
– Praca w młodym dynamicznym zespole,
– zatrudnienie w wiodącej firmie na rynku,
– Możliwość rozwoju zawodowego,
– Atrakcyjne wynagrodzenie.

Zainteresowane osoby prosimy o przesyłanie aplikacji z dopiskiem: numer referencyjny PG/07/01 i oświadczeniem zezwalającym na przetwarzanie danych osobowych dla celów rekrutacyjnych na adres:

EL2 Sp. z o.o.
ul. Mokotowska 15A, 00-640 Warszawa,
email: biuro@EL2.pl
EL2.pl

Gazeta Wyborcza o Hacking.pl

W dzisiejszym wydaniu Gazety Wyborczej pojawił się artykuł dotyczący serwisu Hacking.pl. Jak wiadomo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia dlatego też pozwalam sobie na komentarz owego artykułu.

Z naszą redakcją skontaktował się Pan Zbigniew Domaszewicz, etatowy redaktor działu gospodarka Gazety Wyborczej. Nasza rozmowa trwała ponad 40 min, Domaszewicz miał więc okazję użyć w swoim tekście jedynie tych informacji, które będą się wpasowywać w ogólny ton artykułu. Najwyraźniej Pan redaktor nie czuje się spełniony jako redaktor GW, zapewne chciał być informatykiem… Niestety, nie każdemu się to udaje.

Zbigniew Domaszewicz miał oczywiście prawo przypisywania Hacking.pl „taniej sensacji”. To jeden z podstawowych atutów jego zawodu. Zapomniał jednak o kilku istotnych kwestiach, o których został poinformowany w naszej rozmowie telefonicznej.

Nasze „sensacyjne” nagłówki prasowe mają na celu nie tyle promocję serwisu co dotarcie z naszymi informacjami do jak największej liczby osób. Podobnie jak każdemu autorowi książki zależy na dotarciu ze swoim przekazem do szerokiej publiczności.

Przez 7 lat działania serwisu, przeciwieństwie np. do Gazety Wyborczej, nie wydaliśmy ani złotówki na reklamę. Gro naszych czytelników ufa nam i są naszymi stałymi gośćmi od kilku dobrych lat.

Nie jest prawdą jak pisze Domaszewicz: Przez lata Hacking.pl zamieszczał głównie przedruki prasowo-agencyjne, m.in. o głośnych atakach informatycznych. Kilka tygodni temu sam wziął firmy na celownik.

Faktycznie agregujemy treści dot. bezpieczeństwa w internecie. To standard w każdej redakcji. W naszym archiwum informacji znaleźć można jednak o wiele więcej artykułów dot. poziomu bezpieczeństwa polskich firm i instytucji.

Anonimowy przedstawiciel jednej z „zaatakowanych” spółek zarzuca nam, że zrobiliśmy aferę z niczego. Cytują go autorzy tekstu: „Dla nas lepiej było wziąć to na siebie i szybko zamknąć sprawę, niż polemizować i wbijać do głowy klientom złe skojarzenia.

Ani Allegro, ani mBank czy Orange nie wiedzieli jak załatać wykryte przez nas luki. Skoro, wykryte przez nas podatności nie miały znaczenia to dlaczego nasz redakcyjny telefon był aż „gorący” od telefonów spanikowanych pracowników pionów IT.

W rozmowie z autorami tekstu rzecznicy prasowi Allegro.pl, mBanku, Orange starają się umniejszyć opublikowane przez nas informacje. I nic dziwnego. W końcu to przez nas w parę dni byli zmuszeni do wykonania takiej pracy co standardowo w miesiąc.

Niech jednak nie zapominają, że takie właśnie działania należą do ich obowiązku i za to płaci im dana firma. Co ciekawe każdy z szefów PR niezwłocznie skontaktował się z naszą redakcją. Szybka reakcja to przede wszystkim efekt nagłośnienia naszych informacji w poważnych mediach elektronicznych (Onet.pl, WP.pl, Interia.pl, TVN24, PAP). Warto też wspomnieć, że o lukach w Allegro informowała sama „Gazeta Wyborcza” na swoich stronach gospodarczych. Autorem tych artykułów jak można się domyśleć nie był Zbigniew Domaszewicz czy Tomasz Grynkiewicz lecz Łukasz Partyka – również redaktor GW.

Rzecznicy Prasowi prosili nas o podanie szczegółowych informacji dot. luk w systemach informatycznych ich firm. W każdym przypadku otrzymali je niemal natychmiast. Tak naprawdę dostali od nas darmowy audyt bezpieczeństwa.

Wszystkie opisane przez nas przypadki podatności systemów były poważne. Czy jedynym dowodem na poparcie tej tezy musi być jej udowodnienie, które docelowo zakończyło by się dla naszej redakcji wizytą w sądzie ?

Przecież logicznym jest fakt, że tak duże firmy zrobią wszystko aby umniejszyć powagę sytuacji bo to jest im na rękę.

Czytając artykuł przygotowany przez Panów Zbigniewa Domaszewicza i Tomasza Grynkiewicza mam wrażenie, że bardziej zależy im na niepodpadnięciu szefom jednych z największych firm w Polsce niż na przedstawieniu prawdy.

Nie ma się zresztą co dziwić. Allegro, mBank i Orange zapewne nie raz kupowały kampanie reklamowe na łamach Gazety Wyborczej. Ministerstwo Obrony Narodowej – nie. I właśnie idealnie to widać w artykule GW. Dlaczego szanowni redaktorzy nic nie napisali o MONie ? Pewnie dlatego, że prawdopodobnie nawiążemy współpracę z tym ministerstwem.

Pan Krzysztof Młynarski, szef firmy Teleinformatica zajmującej się bezpieczeństwem w sieci był prelegentem na naszym evencie – HackingLive 2005. Nigdy nie powiedział, że podkręcamy atmosferę na naszą korzyść. Autorzy artykułu dali dowód na to jak prosto można osiągnąć zamierzony efekt, konstruując odpowiednie pytania. Czyżby dostali zalecenie z ‘góry’ ?

Wypowiedź prawnika, z którym rozmawiali autorzy tekstu, świadczy jedynie o jego wiedzy na temat opisanych przez nas spraw. Znamy się na zagadnieniach prawnych związanych z informatyką, dodatkowo każdorazowo sprawę omawiamy z prawnikami.

Mecenas Konarski stwierdził: „przedstawianie jednej luki jako rzekomo wyjątkowego słabego stanu zabezpieczeń Allegro czy MON można uznać za rozpowszechnianie przez jednego przedsiębiorcę wprowadzających w błąd wiadomości o innym przedsiębiorcy w celu przysporzenia sobie korzyści, tj. darmowej reklamy. A to może wyczerpywać znamiona czynu z art. 14 Ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.”

Przez siedem lat żadna firma, instytucja czy osoba prywatna nie podała nas do sądu chociaż takie groźby były kierowane pod adresem naszej redakcji. Dlaczego skończyło się wyłącznie na straszeniu? Bo nie mieli ku temu żadnych podstaw.

Autorzy w swoim teksie piszą:
Dwa tygodnie temu zrobiło się zabawnie. Hacking.pl był przez kilka dni niedostępny, bo ktoś… włamał się na jego serwer. Zespół serwisu był oburzony, a atak uznał za „żenujący”. – Zazwyczaj tego typu ataki skutkują jedynie podmianą strony głównej (…). W tym przypadku wandale wykasowali również wszystkie pliki oraz bazy danych – napisała rozżalona redakcja Hackingu. I zarzuciła nieznanym hakerom niedojrzałość i frustrację.

Oczywiście bo jest różnica pomiędzy hackingiem a wandalizmem. Widać nie każdy ją zauważa. Przyznaliśmy, że dokonano włamania na nasz serwer – nie każdy mówi o tym otwarcie. A fakt ten świadczy jedynie o tym na ile różnych sposobów można dostać się do systemów IT. Wszystkich nie przewidzimy. Nawet my 😉

Jak twierdzi nasz redakcyjny kolega Paweł Jabłoński – „W Polsce miarą sukcesu jest liczba posiadanych wrogów”.

I jak widać ma rację – szczególnie w tym biznesie. Natomiast Dziennikarzom z GW daleko do rozumienia definicji „pojmowania sukcesu” od dawna świadomej dla Europejczyków.

Preferują oni nadal tą z poprzedniej epoki:

„Udało im się? Pewnie ukradli…” albo jak w tym przypadku „zrobili z igły widły”.

Wirus okrada klientów banku Nordea w Szwecji

8 milionów koron, czyli blisko 4 miliony złotych zniknęło z internetowych kont klientów banku Nordea w Szwecji. Co dzień policja dostaje co najmniej jedno nowe zgłoszenie w sprawie.

Konta są odsłaniane włamywaczom za pomocą linków, przysyłanych jako element wiadomości e-mail od banku. Procedura kradzieży jest bardzo zaawansowana. Wykorzystuje specjalnie stworzonego wirusa, który potrafi dostosować się do sieci banku Nordea. Trojan uaktywnia się, gdy klient wpisuje kod osobisty, niezbędny, by cokolwiek załatwić. Wówczas dostaje fałszywą wiadomość e-mail, a w międzyczasie dane klienta są przesyłane do złodziei. Ci dokonują przelewu pieniędzy na swoje własne konta.

Oszuści są tylko pośrednikami w całym procederze. Część transakcji zatrzymują dla siebie, jako zapłatę. Reszta pieniędzy jest przesyłana do zorganizowanego gangu. Policja podejrzewa, że to on jest mózgiem całej operacji.

Funkcjonariusze sądzą, że procedura kradzieży zaczyna się w Rosji i jest dokonywana za pomocą amerykańskich serwerów. Dotychczas jednak nie udało się wytropić źródła. Jak dotychczas w Szwecji jest 125 osób podejrzanych o związki ze sprawą. Policja ma nadzieję, że będą oni stanowili trop, dzięki któremu uda się dojść do gangu.

Źródło: IAR, gazeta.pl

Pomarańcza na widelcu – co możemy wiedzieć o klientach Orange

Firma Orange – jeden z trzech największych operatorów GSM, w ramach świadczonych usług zapewnia swoim klientom dostęp do konta email w domenie orange.pl. Wraz z kontem klient uzyskuje dostęp do organizatora on-line jak i systemu „Orange On-Line”. System ten umożliwia zarządzanie kontem abonenckim: zmianę parametrów świadczonych usług, podgląd faktur itp.
Serwis internetowy Orange podany jest na atak XSS, w wyniku którego po odebraniu przez stronę www odpowiednio spreparowanego maila, można przechwycić dane dotyczące nawiązanego połączenia co w finale umożliwia osobie atakującej nieautoryzowany dostęp do konta klienta. Bez dalszej autoryzacji uzyskujemy dostęp do sekcji:
konto email (wysyłanie, edycja, kasowanie wiadomości)
edycja profilu konta – sekcja umożliwia edycję parametrów poczty głosowej (powitań, opcji powiadamiania, pobudki itp.)
historia wysłanych przez bramkę sms’ów i mms’ów
historia odebranych przez bramkę sms’ów i mms’ów
zmiany hasła do konta i pytania przypominającego hasło
foldery – usługa pozwalające trzymać własne pliki na wirtualnym dysku
kalendarz
książka adresowej
notatki
Dodatkowo, wchodząc na stronę „Orange On-Line” możemy uzyskać informacje o numerze telefonu osoby atakowanej i usługach, które posiada zaktywowane na numerze telefonu.

Firma Orange została poinformowana o istniejących błędach.

Luki w systemie Orange znalazł Mariusz Dalewski – specjalista ds. security współpracujący z redakcją hacking.pl