Miliony osób korzystających z tanich czy wręcz darmowych połączeń telefonicznych przez internet to coraz większy kłopot nie tylko dla tradycyjnych operatorów, jak nasza TP SA, ale i licznych władz państwowych.
Rozmowy przez internet (określane też jako VoIP) przestały być tylko niszą dla osób oszczędzających na drogich połączeniach, zwłaszcza międzynarodowych. Kiedy dwaj skandynawscy informatycy – Niklas Zennstrom i Janus Friis – stworzyli przed trzema laty program Skype, nie spodziewali się, że będą mogli właśnie ogłosić pozyskanie stumilionowego użytkownika.
Klienci firmy mogą rozmawiać ze sobą za darmo za pomocą komputerów (potrzebne są jeszcze słuchawki i mikrofon), zaś płacą grosze za połączenia z abonentami tradycyjnych sieci telefonicznych (np. SMS-em czy kartą kredytową). Mogą też uzyskać własny numer i odbierać połączenia w dowolnym miejscu z dostępem do sieci. Oferujących podobne usługi spółek jest już mnóstwo, od amerykańskich Yahoo czy AOL po polskie Tlenofon czy Halonet. Co ciekawe, największym rynkiem dla Skype – obok USA i Chin – jest… Polska.
Dla wielkich wypasionych telekomów pokroju TP SA przyszłość maluje się tym bardziej w ciemnych barwach, że internetowi drapieżcy wprowadzają już telefony z odpowiednimi przystawkami, co eliminuje konieczność korzystania z komputera i powiększa rynek odbiorców. Na ich celowniku znajduje się także telefonia komórkowa.
Zachwyt inwestorów tym młodym biznesem jest tak wielki, że w ubiegłym tygodniu największy dostawca połączeń przez internet w USA – spółka Vonage – mógł ogłosić dwukrotne zwiększenie publicznej oferty swych akcji i zaproponować cenę, która określa wartość firmy na 2,6 mld dol. (zbliżoną do Skype, którego w ubiegłym roku kupił aukcyjny gigant eBay). To, że wspomniany Vonage przynosi straty równe przychodom, nikogo nie zniechęca. W końcu inwestorzy kupują przyszłość.
Ich zachwytu nie podzielają jednak władze USA, które również myślą o przyszłości. Ale z troską. Obawiają się, by ten rodzaj łączności nie stał się „bezpieczną przystanią dla kryminalistów i terrorystów”. Kiedy w środę Federalna Komisja Łączności (FCC) uznała, że przepisy z lat 90., które nakazują operatorom komórek umożliwianie policji i FBI zakładania podsłuchów, powinny obowiązywać (od maja 2007 r.) także w przypadku rozmów przez internet, rozpętała się burza. Obrońcy praw obywatelskich i przedstawiciele spółek internetowych protestowali, twierdząc, że obarczenie ich przepisami z „poprzedniej epoki telekomunikacyjnej” jest niezgodne z konstytucją. W obronie nowych przepisów stanął zaś prezydent George W. Bush.
Na Starym Kontynencie rządy mają inne zmartwienie. Niektórym ministrom finansów krajów UE nie podoba się, że firmy umożliwiające rozmowy przez internet działają z krajów z najniższym podatkiem VAT, np. Skype usadowił się Luksemburgu. W piątek szefowie resortów finansów spotkali się w Brukseli i zastanawiali się nad zmianami podatkowymi. Większość chciałaby, by takim firmom naliczać VAT według stawek obowiązujących w krajach, do których dostarczają usługę, a nie według stawek w krajach, z których ona pochodzi. To skomplikowanie życia dla firm internetowych i przez to ulga dla tradycyjnych telekomów, które zapewne w takich działaniach maczają palce.
To i tak walka w białych rękawiczkach. Niektóre kraje, np. Chiny, odmawiają wydawania licencji, a narodowi operatorzy instalują oprogramowanie, które ma blokować rozmowy przez internet. Szkoda czasu i wysiłku. Prędzej czy później takie działania okażą się równie skuteczne co łapanie cieknącej wody durszlakiem.
Źródło: Gazeta.pl